piątek, 16 marca 2012

Wojciech Cejrowski - bosy wywiad


UNIKAM ROBIENIA INTERESÓW W POLSCE

Wojciech Cejrowski organizuje od lat wyprawy w najdziksze zakamarki naszej planety. Był w 40 krajach na 6 kontynentach. Najczęściej jeździ do Amazonii, dokumentując życie zamieszkujących ją Indian i metysów. Brał udział m.in w pieszym pokonaniu bagnistej puszczy Darien, na granicy Kolumbii i Panamy (1996) oraz przejeździe trasy Camel Trophy, w Gujanie, w 1996 r. w ramach której dotarł m.in. do odległych osad plemienia Wai Wai. A tymczasem dotarł także i na spotkanie ze mną, na którym miałem okazję wypytać go dla potrzeb jednego z biznesowych miesięczników o kilka interesujących mnie w sposób szczególny faktów i wydarzeń.

Żeby wyjechać na pierwszą wyprawę sprzedał Pan lodówkę i pracował jakiś czas jako barman z dala od Polski. Decyza była odważna, lecz, jak mniemam, mocno się opłaciła. Czy w Polskich warunkach skłonność do dobrze rozumianego ryzyka, odwagi, jest wadą czy zaletą ?
Zawsze wadą, niestety. Choć sporo zależy od dziedziny, w której człowiek operuje. Polacy wnieśli na wolny rynek socjalistyczne obyczaje i przyzwyczajenia - oczekują raczej niż proponują, wolą sterowanie odgórne niż wykazywanie się inicjatywą itd. Ludzie odważni "nie pasują" do reszty zespołu, "odstają" a takich się nie lubi, tacy są wyłomem i zagrożeniem dla spokoju i rutyny, do której polacy przywykli i którą traktują jako swoje środowisko naturalne.
Człowiek odważny i energiczny jest odbierany jako agresywny.
Gdy obserwuje Pan poczynania różnych polskich przedstawicieli biznesu, elit, decydentów w telewizji, radio (gdzie prowadził Pan programy) może Pan pokusić się o ocenę, czy w stosunkach międzyludzkich bardziej cywilizowani są polscy biznesmeni, czy Indianie ?
Tego się nie da porównać - dwa różne światy, które oddziela cywilizacyjny kosmos. Polscy biznesmeni mają, z mojego punktu widzenia, jedną wadę - są polscy. Gdyby przestali być polscy, a zaczęli być bardziej kosmopolityczni, to by się też szybciej ucywilizowali.
Sporo czasu spędzam za granicą i niestety widzę kolosalne różnice. W USA mogę się dogadać nawet na spory biznes przez telefon, mogę wymienić kilka maili i już - zamówiony artysta stawia się na koncerty w Mrągowie, moja książka ukazuje się w Nowym Jorku po angielsku, a pieniądze bezszelestnie i TERMINOWO są przelewane z konta na konto. W Polsce niestety, niestety, niestety jest całkiem inaczej. W Polsce człowiek roztropny wykazuje się w interesach brakiem zaufania do kontrahentów. Człowiek, który chce przetrwać w dżungli polskiego biznesu powinien traktować innych podejrzliwie, mieć haki. Dlatego unikam robienia interesów w moim własnym kraju - za granicą to idzie łatwiej i człowiek nie ma wrażenia, że się namordował i upaprał.

Czy nasi handlowcy, sprzedawcy, ludzi interesu daliby radę zrobić biznes z indianami?
Nie wiem co Pan rozumie pod pojęciem "zrobić interes z Indianami". Oni nie posługują sie pieniędzmi. Mówimy o kulturze zbieracko-łowieckiej, gdzie czasami nie ma nawet własności prywatnej. Indianin, ten prawdziwie Dziki, traktuje wszystkie przedmioty jak dar puszczy - podobnie jak my traktujemy powiedzmy grzyby, czy jagody znalezione w lesie. A więc przedmiot, które pozostawię na dnie łodzi zostają "zebrane" przez kogoś i stają się jego własnością. Próba pokrzykiwania, że to moje spotka się z brakiem zrozumienia - tak jakbym za Panem krzyczał, że te grzyby w koszyku, które Pan sobie zebrał są moje. A z jakiej niby racji moje??? Tak myślą Indianie. "Robienie interesów" z nimi byłoby dla naszych handlowców niewykonalne. Trzeb aby posłać Cejrowskiego (śmiech). Wtedy owszem "ubilibyśmy interes". No na przykład wymieniłbym worek cebuli na łódź, albo... moje wieczorne opowieści na prawo pobytu w indiańskiej wiosce. Tak! Ciekawe opowieści to niezła waluta i bardzo często posługuję się nią w "interesach" z Indianami. A dolary... kiedy je czasami pokazuję, Indianie mówią: „eee, gringo, te papierki ci chyba zapleśniały, bo takie zielone”…

Czytając Pana książki, odniosłem wrażenie, że indianie, ludzie z miejsc, które my nazywamy dzikimi, są o wiele bardziej uczciwi wobec siebie i obcych, działają na podstawie o wiele bardziej jasnych, czytelnych zasad niż reszta tzw. cywilizowanego świata. Czy tak jest w istocie i z czego to wynika ?
Dziki człowiek jest honorowy. Nawet dzikie zwierzęta, czy dzika puszcza są w pewnym sensie "honorowe". Chodzi o jasne reguły zachowań. Jaguar zawsze reaguje tak samo, wąż zawsze reaguje tak samo.. wystarczy poznać te reguły i człowiek zawsze wie w co gra.
Natomiast ludzie cywilizowani to najmniej przewidywalne bestie świata. Nigdy nie wiesz, czy ten facet, który się do ciebie uśmiecha chce ci pomóc, czy dźgnąć nożem i zabrać portfel. Z kolei dziki Indianin, jak się uśmiecha to szczerze, a jak szczerzy zęby to też szczerze.

Czy miał Pan okazję uskuteczniać różnego rodzaju interesy z indianami? jakie? w jakich okolicznościach? Z jaką skutecznością?
WC: W interesach jestem dość skuteczny niezależnie od partnerów. Najlepszy dowód, że w wieku lat czterdziestu przeszedłem na emeryturę i żyję z majątku. Oczywiście jako dość młody emeryt pracuję troszkę, ale już tylko dla frajdy, a nie z przymusu.
Wyprawy organizuje od ponad 20 lat i to właśnie z powodu mojej skuteczności w "robieniu interesów" z Indianami wciąż dostaję zlecenia na organizowanie kolejnych wypraw. Wystarczyło poznać klienta/kontrahenta (Indian), zrozumieć ich sposoby myślenia i już. Podam jeden przykład: Zakontraktowanie (wynajęcie) myśliwego na wyprawę. Za pieniądze się nie da, bo oni pieniędzy nie cenią, nie rozumieją i w ogóle nie lubią. Na jakąkolwiek stawkę się umówisz, zaczną ją windowac w górę przy pierwszym drobnym utrudnieniu (deszcz), niepowodzeniu (wywrotka łodzi) itp. Dlatego ja umawiam się, że honorarium za całą wyprawę będzie strzelba. wręczam więc myśliwemu nową strzelbę (przedmiot jego największego porządania) i mówię: Będzie twoja. Więc jej nie zniszcz, bo zniszczysz SOBIE honorarium. To gwarancja, że będzie o nią dbał. Mówię mu też: Dostaniesz tę strzelbę pod warunkiem, że ja i reszta naszej ekipy codziennie dostaną coś do jedzenia. To z kolei gwarancja, że on nie zawinie tej strzelby w naoliwione szmaty, tylko będzie polował, a my będziemy mieli co jeść. A na koniec mówię mu: Daję ci też tę skrzynkę nabojów. Cokolwiek w niej zostanie po zakończeniu wyprawy, też będzie twoje. To z kolei gwarancja, że on nie wystrzela wszystkich nabojów zaraz pierwszego dnia, tylko, że będzie się je starał oszczędzać.

Czy interesy woli Pan robić z Polakami czy Indianiami?
Generalnie unikam interesów ze Słowianami. Wie Pan, strasznie nie lubię dopraszać się o swoje pieniądze. A w Polsce, w Rosji itp. wciąż ludzie nie robią przelewów w terminie, a kiedy się upomnisz o zaległy przelew kłamią, że być może nie doszedł, że wysłali, że może mam zły numer konta. Szkoda mi czasu na przedzieranie się przez gąszcze kłamstwa. Wolę robić biznesy z Amerykanami, Anglikami, Arabami - tam jeszcze mnie nikt nie oszukał.

Dziękuję za rozmowę

Krzysztof Piekarski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz