Tomasz Raczek – pierwszy naczelny Playboya, autor książek, programów telewizyjnych. Żywe uosobienie tego, jak konsekwencja i upór mogą zaprowadzić do alei sukcesu. Z człowiekiem spełnionym, acz wciąż wyznaczającym sobie nowe cele rozmawialiśmy pewnego styczniowego wieczoru w krakowskiej księgarni z okazji jego świetnej naówczas wydanej książki - "Karuzela z madonnami". Rozmowa była ciekawa i pouczająca. Do dziś wspominam ją z prawdziwą przyjemnością. Oto czym Tomasz Raczek się z nami podzielił:
Od lat marzy Pan o
zamieszkaniu z latarni morskiej. Czy to marzenie jest coraz bliższe
realizacji?
Na razie mam nowy dom nad
morzem. Będę zatem żył teraz z lepszym widokiem na horyzont i
może nawet dalej widział. Ale rzeczywiście kiedyś chciałbym
znaleźć prawdziwą latarnię morską i w niej zamieszkać. Takich
latarni jest coraz mniej, chociażby ze względu na postępującą
technikę. Gdyby jednak nadarzyła się taka okazja, to oficjalnie
informuję że jestem kandydatem do objęcia latarni i widzę siebie
w roli latarnika. Mogę nawet codziennie zapalać światło i pomagać
statkom w nawigacji.
Już wyobrażam sobie
pana stojącego na szczycie, dostojnie z rozwianym włosem... Tyle
panu wystarczy do szczęścia?
Nie wiem czy bym się tym
zadowolił, ale niewątpliwie zrealizowanie tego marzenia zbliżyłoby
mnie do szczęścia.
W „Karuzeli z
Madonnami” i „Karuzeli z herosami” pokazuje pan w rozmowach
sylwetki ludzi, których wydawało nam się, że do tej pory znamy…
Jacy są Ci, którzy poprzez swoje dokonania i postawy kształtują
nas?
To były wywiady w cztery
oczy, a taka forma rozmowy jest zawsze najciekawsza. Chociażby
dlatego, ze jeśli się nie przegapi tego momentu otwarcia, można
czasem usłyszeć kilka szczerych i osobistych opowieści. Mój
sposób rozmowy jest rzadko stosowany przez innych. Nie przygważdżam
pytaniami, nie wyciągam tajemnic. Uzyskuję zaskakujący efekt
szczerości w wyniku poczucia bezpieczeństwa i atmosfery, jaka się
wytwarza miedzy mną a rozmówcą. I wtedy to rozmówca sam czuje
potrzebę, by opowiedzieć mi o czymś dla niego ważnym. Dla mnie to
zawsze wyróżnienie. Klucz do każdego bohatera jest jednak inny i
to chyba jest najciekawsze w przygotowywaniu się do każdej rozmowy.
Czy któraś z osób,
z którymi rozmowy umieścił pan w książkach wpłynęła na pana
postrzeganie świata w jakiś wyjątkowo mocny sposób?
Niewątpliwie takich
rozmów było sporo. Chociażby rozmowa z Jerzym Stuhrem o życiu i
miejscu mężczyzny w życiu. W tej rozmowie J. Stuhr miał momenty
iluminacji i mówił o tym wyraźnie i radośnie. Udało mi się to
ująć w słowa i opublikować. Uważam to za swój mały sukces.
Analogiczna sytuacja miała miejsce podczas rozmowy z Krzysztofem
Kolbergerem, który wyszedł zwycięsko z walki z nowotworem. Była
to rozmowa z radosnym, szczęśliwym człowiekiem. Rozmowa o
konieczności dzielenia się szczęściem i swoimi kłopotami również
z innymi ludźmi. Z trzeciej strony mamy Roberta Korzeniowskiego,
który opowiedział o swoim prawdziwym życiu, nie tym z olimpiad i
zawodów, ale takim zwyczajnym. To było odkrycie nie tyle sportowca,
ale Europejczyka. Zresztą jest tylu ludzi, którzy na długo przed
wejściem Polski do unii byli prawdziwymi Europejczykami…
Czy gdyby ktoś
zaproponował panu napisanie wywiadu z samym sobą, co
najważniejszego musiałoby się w nim znaleźć. Sukcesy? Porażki?
A może dla obserwatora zupełnie nieistotne szczegóły?
Na pewno zwroty mojego
życia. Następowały one wtedy, gdy przełamywałem pewien schemat,
rutynę. A także oczekiwania mojego otoczenia. Pierwsze takie
działanie miało miejsce wtedy, gdy kończąc szkołę teatralną
napisałem pracę o… telewizji. Pisałem o talk show, mimo że
wtedy jeszcze nie istniało to pojęcie. Potem wyjechałem do Anglii
i spotkałem Leslie Mitchella, człowieka, od którego rozpoczęła
się historia telewizji (BBC). Doświadczenie angielskie spowodowało,
że zupełnie inaczej zacząłem myśleć. Wróciłem do Polski jako
ktoś inny. Gdy odchodziłem z „Polityki”, gdzie pisałem
recenzje teatralne, mówiono mi, że powinienem w końcu w czymś się
wyspecjalizować. Zbuntowałem się przeciwko temu: zacząłem pisać
więcej o filmie, zostałem kierownikiem literackim zespołu
filmowego „Oko”. Nie poddałem się oczekiwaniu otoczenia,
postawiłem na swoim, zaprzeczyłem obiegowej opinii. Dziś oceniam,
że moje życie jest o wiele bardziej ciekawe i satysfakcjonujące,
niż gdybym siedział i ciągle pisał w "Polityce"
recenzje teatralne. Ta decyzja nauczyła mnie jeszcze jednej rzeczy.
Otóż nigdy nie należy się obawiać zaczynania wszystkiego od
nowa. To spowodowało, że wyzbyłem się lęku przed tym, co może
mnie spotkać. Zmieniałem prace często, aż doszedłem do wniosku,
że będę sam sobie pracodawcą i najpierw założyłem portal
internetowy, a później wydawnictwo książkowe, dzięki któremu
uzyskałem poczucie absolutnej wolności. To że nie ma we mnie lęku
wynika z doświadczenia, że w każdej sytuacji można dać sobie
radę.
Czy trudno było na
polskim, kołtuńskim rynku stworzyć od postaw taki pismo jak
„Playboy”?
Nie mam wrażenia, że
było to trudne. Było przede wszystkim ciekawe a nawet pasjonujące.
Z tego powodu podjąłem się tego wyzwania. Okazało się, że pismo
nie tylko weszło na rynek ale się na nim utrzymało. Bezpośrednim
sprawcami sukcesu tego pisma okazały się… kobiety, bo to one
zaakceptowały Playboya jako pismo dla swoich mężczyzn, to one
najczęściej go kupowały i potem wręczały je facetom, dając im
jednocześnie komfort czytania "Playboya" nie-w-tajemnicy.
Zrobiły ogromny, postępowy gest i za to do dziś jestem im
wdzięczny.
W jednej z Pana
książek rozmawia pan z kobietami, w drugiej z mężczyznami. Panie
Tomaszu, szczerze, z kim się lepiej rozmawia, która płeć jest
ciekawsza?
To, kto jest ciekawszy
zależy wyłącznie od człowieka, płeć nie ma znaczenia. Natomiast
uważam, że kobiety są bardziej otwarte, lubią o sobie mówić i
łatwiej im formułować myśli na swój temat. Mężczyźni zapytani
o siebie samych często bywają zażenowani lub wręcz niesprawni w
formułowaniu poglądów. Przyzwyczajeni są traktować siebie
przedmiotowo, a nie podmiotowo. Nie myślą o sobie jako o wartości,
lecz jako o narzędziu do osiągnięcia czegoś. Ale kiedy już uda
się namówić ich do formułowania szczerych wypowiedzi o sobie to
okazuje się, że są one bardzo różnorodne, nieporównanie
bardziej, niż jest to w przypadku kobiet, które zazwyczaj
odpowiadają, że najszczęśliwszą chwilą w ich życiu jest chwila
urodzenia dziecka. I trudno się temu dziwić.
Proszę przekazać
młodym ludziom czy na polskim rynku, także dziennikarskim i
pisarskim, łatwo odnieść sukces?
Bycie dobrym
dziennikarzem, pisarzem, sprzedawcą w Polsce staje się coraz
trudniejsze. Ale jest możliwe. Jeśli ma się dużo samozaparcia,
wiary w siebie i wiedzy o tym, w czym się jest naprawdę dobrym oraz
odporność psychiczną pozwalającą nie załamać się w sytuacjach
skrajnej presji, to jest to możliwe. Zawsze jest szansa, by odnaleźć
się w życiu, również zawodowym, tylko warto codziennie mieć
świadomość tego, kim się jest i wytyczać sobie cel,
przypominając sobie o nim na każdym kroku. Dobrze jest mieć odwagę
rezygnowania z czegoś, co nam nie odpowiada, by nie zgubić drogi do
swojego celu.
Trzeba się upierać przy
swojej bajce, swoim wyobrażeniu siebie. Jeśli szybko z tego
zrezygnujemy i przystaniemy na to, co nam oferuje świat, to skończy
się to około czterdziestki depresjami, załamaniami, rodzinnymi
nieszczęściami; będzie to rezulatatem niespełnienia, poczucia
niskiej wartości i życiowego zawodu… Po prostu trzeba walczyć o
siebie. Teraz bardziej, niż kiedykolwiek. I nie wierzyć temu, co
mówią inni. Pójść samemu i sprawdzić samemu. Na tej podstawie
wybrać swoją drogę. Nie iść na kompromisy i nie akceptować
czegoś, co jest kiepskie, byleby coś było. Nie ma nic gorszego.
Dziękuję za rozmowę
Krzysztof Piekarski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz